„Louise, powinnaś porozmawiać z chłopcami przed dzisiejszym konkursem.”
„Wytłumacz mu, że to dzisiejsze piąte miejsce wcale nie było takie złe.”
„Louise, a co jeśli ja już nigdy nic nie wygram?”
„Louise?”
„Louise!”
„Louise, jestem beznadziejny, no nie? Znów zawaliłem?”
Każde z tych zdań padało w niezliczonej ilości w ciągu doby, w
najróżniejszych komplikacjach. Czasem miałam wrażenie, że z kadrowego
psychologa zamieniłam się w ich matkę, żonę i kochankę. Ups…
Powinnam już dawno rzucić to wszystko w cholerę i zrozumieć, że gdzie
pojawiam się ja, tam są i kłopoty. Zdecydowanie muszę dopisać to do swojego CV.
A zaraz potem powiedzieć im całą prawdę:
Cześć, jestem Louise Eberl i tak się składa, że będę waszą psycholog. Nie
martwcie się. To, że nie potrafię poradzić sobie z własnym życiem, wplątuję się
w każde możliwe głupstwo, nie oznacza, że nie pomogę wam w wygraniu tego, co
ubzdurał sobie ten wasz nadęty trener. Wszystko będzie dobrze!
Wiecie, najgorsze było to, że doskonale zdawałam sobie sprawę z tego, że nie
powinnam przyjmować tej pracy i jeszcze bardziej komplikować sobie życia. Tyle,
że jak zwykle górę wzięła ambicja i chęć udowodnienia Severinowi, że potrafię
być odpowiedzialna. Tylko...chwila...nigdy nie byłam i nie będę odpowiedzialna,
a umieszczenie mnie wokół takiej ilość facetów nie mogło dobrze się skończyć.
~*~
- Aino?
- Harri? - odpowiedziałam zdziwiona, że odezwał się po tylu latach ciszy,
do słuchawki telefonu stacjonarnego.
- Chyba czas wszystko naprawić. - oznajmił skruszony.
- Co naprawić?
- Wszystko, Aino, wszystko co popsuliśmy na skoczni.
- A to się jeszcze da?
- A jak twoja noga?
- W porządku.
- W takim razie, wszystko jest możliwe. Wchodzisz w to?
- Pewnie. - odparłam z uśmiechem.
W taki właśnie sposób ja, Aino Lahtinen, kilka miesięcy później pojawiłam
się na helsińskim lotnisku dokładnie trzy godziny przed startem samolotu do
Krakowa, ze spakowanymi nartami i determinacją, żeby wrócić tam, gdzie byłam
zanim poznałam Harriego. I w sumie wszystko poszło by nawet dobrze, gdyby nie ci
idioci szepczący mi za plecami...
A no i Koivuranta.
~*~
"Hofer, dziecko drogie, co ty... Startujesz chłopaków, czy próbujesz
upolować sobie obiad tą chorągiewką?"
"Staram się wydziubać ci nią oko w nadziei, że wylądujesz na ostrym
dyżurze, a ja choć przez chwilę będę miała święty spokój."
I tak paręnaście godzin na dobę, kilka dni w tygodniu, bo durnej Valerie
zachciało się pracować z najlepszym skoczkiem na świecie. Szkoda tylko, że
pan NAJLEPSZY się wziął i kontuzjował, a ja zostałam z bandą
nielotów i gościem, któremu najchętniej odgryzłabym łeb na śniadanie. Jeszcze
raz nazwie mnie dzieckiem, a przysięgam, że już nigdy więcej
swojego nie spłodzi!
Oczywiście mogłabym odejść, albo po prostu zająć jego miejsce, ale znów
będzie, że córeczka szefa to już ma zupełnie w głowie poprzewracane. Poza tym,
przecież nie wplątywałam się w ten latający cyrk dla zabawy czy przyjemności.
Jestem tu tylko po to, aby udupić Schlierenzauera.
Zapamiętajcie zatem: Nazywam się Valerie Hofer i zamierzam zniszczyć
legendę!
~*~
Ja to zawsze muszę wpakować się w jakiś kanał. Poważnie, zupełnie jakby
otwierały się pode mną na zawołanie. I jakimś cudem zawsze ma to związek ze
skokami narciarskimi. Zawsze. Poczynając od złamanej w wieku czternastu lat
nodze, podczas konkursu na Bergisel, po nieomal przypieczętowany słowami „Biorę
sobie ciebie X za męża” związku, a kończąc na wylądowaniu w kadrze Norwegów.
Uwierzycie jeśli powiem, że zdecydowanie wolałabym jeszcze z pięć razy mieć
to cholerne złamanie z przemieszczeniem, niż kiedykolwiek poznawać Hayboecka?
Chociaż… Wróć! To nie Hayboeck wpuścił mnie w to szambo i teraz ze śmiechem
patrzy, jak próbuję się w nim nie utopić.
Z rodziną to ładnie tylko na zdjęciach. Popieram. Zwłaszcza, gdy tą rodziną
jest Alexander Stoeckl. Nigdy to jakieś rozgarnięte nie było i nie przejawiało
szczególnych oznak intelektu, choć jest starszy i… nie, na pewno nie
mądrzejszy. Ale jednego mu nie odmówię – umie wykorzystywać słabostki do
własnych celów. Jestem pewna, że gdyby nie ten pieprzony zakład, żyłabym w
świętym, tyrolskim spokoju z dala od tej bandy głąbów, z tym jednym na
czele.
I nie, nie mówię o Stoecklu.
Myślicie, że skakanie na nartach jest hardcorowe? To spróbujcie być
psychologiem Norwegów.
Nie polecam, Alana Stauder.
_______________________
Emma: Uch, zostałam wydelegowana do wyjścia przed szereg jako pierwsza... Czuję
lekki stresik, ale niech będzie. A więc tak... Witam wszystkich
zgromadzonych pod tym (nie)wiele mówiącym wstępie do czegoś nowego,
spontanicznego i kompletnie zwariowanego. Chyba właśnie tak na chwilę obecną
mogę określić to, co wraz z dziewczynami planujemy Wam zaserwować z nadzieją,
że wyjdzie nam z tego coś całkiem fajnego, co z chęcią przeczytacie. Łączymy
siły, zobaczymy co nam z tego wyjdzie. :) Swoją drogą ciekawa jestem, czy
domyślacie się, która jest autorką poszczególnej części? Może ktoś zgadnie. W
nagrodę damy cztery osiemnastki i jedną notę osiemnaście i pół. No... ode
mnie to by było na tyle... Dziewczęta, co dodacie?
Mouse: Cześć wszystkim! Dopiski pod rozdziałami nigdy nie staną się moją
specjalnością, ale Emma się postarała, więc ja chyba też muszę. :D Ma tu
powstać coś z niczego i żywimy nadzieję, że przypadnie Wam to do gustu.
Dla nas to też będzie nowość, dlatego liczymy na Waszą wyrozumiałość, a w
zamian postaramy się, aby było tu ciekawie. Ze spraw organizacyjnych chyba
warto dodać, że każda nas będzie kierowała jedną bohaterką, do której dobrała
męskich osobników, a reszta będzie dziełem słodkich (nie)przypadków. Do
wspomnianej już nagrody za odgadnięcie dorzucimy w swej łaskawości
ubezpieczenie od dyskwalifikacji. O czymś zapomniałam?
Suomi: Dzień dobry, cześć i czołem! Dziewczyny chyba już dość dobrą robotę
odwaliły i ja się pod tym podpisuję, choć ze mną pewnie będzie trudno :) Mam
też nadzieję, że żadna się nie wykruszy po drodze i w miarę często będziemy
dodawać tu coś nowego, a jako nagrodę dorzucę duuuużo dodatnich punktów za
wiatr, czyli Waltera po swojej stronie. Aia, a ty?
Aia: Ja na dzień dobry posyłam wszystkim buziaczki z samego krańca Polski, a mianowicie z Helu. Później nieśmiało mogę dodać, że to właśnie ja wpadłam na ten szalony pomysł połączenia naszych sił i stworzenia wspólnej powiastki. Jeśli coś się zatem zawali, składam moją blond łepetynę pod gilotynę. Ale się nie zawali, prawda dziewczęta? Zamierzamy się po prostu świetnie bawić i mam nadzieję, że Wy pobawicie się z nami równie dobrze.
To co? Chyba czas machnąć chorągiewką, a Wy dmuchajcie pod narty jak
Kamilowi w Zakopanem.
Do nagrody dorzuciłabym po centymetrze Kamila i gramie Sevcia, ale znów
bidaków zdyskwalifikują, więc niech będzie po pisiąt groszy Olka.